Forum Deptak Strona Główna

Deptak
Forum literackie
 

[NZ] Czarodziejska Inkwizycja

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Deptak Strona Główna -> Fan Fiction
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Deletrix
Beta-Zołza


Dołączył: 14 Mar 2008
Posty: 123
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Królestwo Zołz

PostWysłany: Sob 11:52, 07 Mar 2009    Temat postu: [NZ] Czarodziejska Inkwizycja

Jak wiadomo jestem skończonym leniem i nie potrafię pisać w czasie roku szkolnego (lekcje odbierają mi całkowitą do tego chęć), dlatego rozdziały będą pojawiać się BARDZO RZADKO.
I to, rzecz jasna, nie jest do końca na poważnie xD

Nie bijcie mocno, dobrze?



ROZDZIAŁ 1
DESZCZOWA PIOSENKA


Deszcz. Najpospolitsze zjawisko atmosferyczne opadające na ziemię w postaci kropel wody wyciśniętych z ciemnych, puchowych chmur. Pospolite na tyle, by najpospolitszy człowiek uważał to za rzecz tak codzienną, że aż pospolitą. Jednak nie każdy czuje sympatię do zjawisk pospolitych, a tym bardziej nie każdy lubi efekty tychże zjawisk. Jako przykład można przytoczyć koty, uznane za zwiastunów pogody właśnie ze względu na ich powszechnie znaną awersję do wody. Jak wiadomo, deszcz to w gruncie rzeczy woda, co owocuje antypatią również do tego zjawiska. Jeżeli usłyszysz wrzask dobiegający ze stodoły: ,,Ty zapchlony kocurze! Za wynajem się płaci!’’ możesz być pewny, iż wkrótce spadnie pierwsza kropelka zapowiadająca ulewę, więc radzę ci czytelniku, jak najszybciej zbierz schnące pranie, gdyż powtórnego czyszczenia ono nie potrzebuje. Pamiętaj jednak, że wykrzyknięte w domu słowo ,,wiedźma’’ z kilkoma wykrzyknikami, też zapowiada najpospolitsze zjawisko pogodowe, ponieważ wyraz ,,kot’’ a ,,wiedźma’’ w tych czasach znacząco się nie różnią. To właśnie kilka minut wcześniej koty całej okolicy pochowały się po kątach, aby uniknąć przyszłych nieprzyjemności. Jednak górscy podróżnicy nie mogli ani tego widzieć, ani tego wiedzieć, bowiem nie łatwo znaleźć w górach wyżej wymienione zwierzę. Co prawda Góra Brocken, o której będzie mowa, jest wyjątkiem potwierdzającym regułę, lecz najwyraźniej szatynka dążąca na Sabat, nie została uświadomiona w tej kwestii. Zresztą… w innych kwestiach też nie. Ale jedno jest pewne. Nie cierpi deszczu.
- Niech to avada trzaśnie!
Gdyby siedemnastolatka wiedziała, iż życzenie się spełni, zapewne wypowiedziałaby inne. Jednak czasu nie można cofnąć (teoretycznie), dlatego nie zażyczy sobie zamku i wielkiej biblioteki z mnóstwem ksiąg traktujących o eliksirach. Niestety, tylko złota rybka spełnia trzy życzenia. A avada trzasnęła. Kilka kilometrów dalej, ale to nieistotne.
Beta, bo takie imię nadano szatynce przy urodzeniu, przeklinała się za swą głupotę, a konkretnie za brak kaptura w szacie, której kolor, jak twierdziła, był najoptymistyczniejszy z istniejących – czarny. Wszyscy, którzy znali Betę Atenę Hippolitę Sunshine tak dobrze jak ja, oczywiście wiedzą, że na tym się nie skończyło. Aczkolwiek w wyklnięciu wszystkich istniejących i mających się dopiero narodzić bogów, przerwał jej piorun uderzający w pobliskie drzewo oraz kilka kolejnych dużo dalej położonych.
- Przynajmniej zostałam oświecona w kwestii kierunku – mruknęła do siebie. Owinęła się szczelniej szatą, by nie przepuścić za wiele wody. Przełożyła torbę podróżną na drugie ramię i ruszyła w stronę miejsca, gdzie uderzył piorun. Jej obecny wygląd pozostawiał wiele do życzenia. Włosy polepione i poprzyklejane do twarzy, ubłocone buty jeździeckie, mokre ubranie.
Mimo, że Beta swym bazyliszkowym wzrokiem spoglądała na Merlinowi winne niebo, nie zdołała powstrzymać ulewy. Co więcej ulewa, jakby nic sobie nie robiąc z jej morderczych spojrzeń, z każdą minutą przybierała na sile. Dziewczyna wzburzona dwukrotnie bardziej, zrobiła jedyną mądrą rzecz, jaką mogła uczynić w tej sytuacji. Znalazła miejsce, gdzie gęstość nakładających się na siebie gałęzi była wystarczająca, by się schować. Usiadła na wilgotnej ziemi i z irytacją obserwowała padający deszcz, wsłuchując się w odgłos kropel uderzających o liście, a potem spływających na ziemię. Ewentualnie na jej łeb.
Wstała. Gdy tak tupała, skakała i wykrzykiwała swe emocje, kilkakrotnie wymknęło jej się głośne:
- Zabiję! Zabiję Ramonę! ZABIJĘ!
W porywającym zajęciu, dzięki któremu przynajmniej się rozgrzała, przeszkodził pannie Sunshine kamień. Jak powiedziałaby jej Mistrzyni, każdy element układanki w mikrokosmosie ma swoje stałe miejsce i przypisane mu cechy. Po tym, jak Beta potknęła się o kamień, padła twarzą w błoto i leżąc stwierdziła, że kamień jest ZŁOŚLIWY, wniosek nasuwa się jeden: Są na świecie rzeczy, które się czarodziejom nie śniły.
- Kolejny zły dzień? – zapytała nowo przybyła kobieta o białych jak śnieg włosach spiętych z tyłu w kok. Niebieskie oczy błyszczały radością i chęcią życia, mimo wyraźnie widocznego, podeszłego wieku kobiety. Beta nie mogła jej widzieć, gdyż wciąż leżała w błocie. Nie zmienia to jednak faktu, że jęknęła w duchu, kiedy do jej uszu dotarł rozpoznany przez nią głos Mistrzyni.
- Jak każdy – mruknęła spod błota, przez co nieco niewyraźnie.
- Słucham? Wiesz, dziecko, gdybyś raczyła podnieść się z tego błota, może bardziej bym cię zrozumiała, mimo mych stu osiemdziesięciu letnich uszu – uśmiechnęła się, przelewając lukier z ust niemal na całą twarz doprawioną już wcześniej cynamonem. Autor, będący dziwnym trafem mną, szedł przez życie w przekonaniu, że słodycz w wielkich ilościach szkodzi, jednakże dopiero obserwując Betę, zrozumiał, jak bardzo się pomylił. Ona nie szkodzi. Ona doprowadza do stanu wzburzenia emocjonalnego często wyrażanego poprzez krzyk, rękoczyny, a wzrastające pod jej wpływem ciśnienie krwi, spowodować może tragiczny koniec żywota człowieka poczciwego – zawał. Beta pewna, że ją za chwilę szlag jasny trafi, wstała szybko z ziemi. Gdy miała wykrzyczeć Mistrzyni prosto w twarz to, co cisnęło jej się na język, zdała sobie sprawę, iż Pani Rubinowego Lasu z trudem powstrzymuje się od śmiechu, co wcale nie poprawiło jej samopoczucia, a tym bardziej wyglądu. Westchnęła i usiadła na ziemi (bardziej nie mogła się pobrudzić), krzyżując nogi po turecku.
- Jak mnie znalazłaś… Savil?
- Zmierzam na Sabat, kochanie, tak samo jak ty. Nasze spotkanie było więcej niż prawdopodobne. Co się stało?
- Mam zły dzień.
- Jak zawsze, kochana, jak zawsze.
- Poczęto mnie pod złą gwiazdą.
- Ubolewam, ale nie jestem w stanie tego potwierdzić. Było wtedy strasznie pochmurno. Ale! Mam coś, co poprawi ci humor. - Po tych słowach zaczęła grzebać w worku, który nosiła na plecach w czasie wielu swych podróży. Spojrzała na dziewczynę siedzącą na ziemi i, uśmiechając się, wyciągnęła w jej stronę rękę.
- Oscypka?
Beta z wymalowanym na twarzy niedowierzaniem, wpatrywała się w trzymanego przez kobietę oscypka.
- Nie? A myślałam, że pomoże. Aczkolwiek…Więcej dla mnie. – Mistrzyni ugryzła kawałek.
- Byłaś w Środkowej Europie?
- Tak – odpowiedziała, wciąż żując. – Góry są tam piękne. A sery wyśmienite.
- A gdzie następnie się wybierasz?
- Na południe.
- Na południe, powiadasz?
- Tak. A czemu pytasz? – przestała przeżuwać.
- Zastanawiam się, czego mam się spodziewać w przyszłości. Były już kluseczki, teraz oscypki, a potem co? Smocze udka? Kopytka jednorożca? Ciasteczka wprost ze stołówki trytonów?
- A może dropsy cytrynowe?
- A co to znowu?
Mistrzyni uśmiechnęła się tajemniczo do swojej uczennicy. Gdy przestała delektować się rozkosznym smakiem oscypka, spostrzegła, że Beta wstała, a swoją postawą wyraźnie daje do zrozumienia, że czegoś od niej oczekuje.
- Chcesz coś?
- Czy coś chcę?! Ja wiele rzeczy chcę! Obecnie jednak chciałabym, żebyś oczyściła mnie z błota, wysuszyła ubranie i objęła zaklęciem przeciwdeszczowym!
- Och! Przepraszam! Zapomniałam!
- Zapomniałaś? Zapomniałaś?! Patrzysz na mnie od piętnastu minut! Na błoto, które mnie okala! I twierdzisz, że zapomniałaś?
Mistrzyni wyjęła różdżkę i trzema sprawnymi ruchami objęła zaklęciem przeciwdeszczowym Betę oraz doprowadziła ją do porządku. Potem zapytała o kogoś, kto nie dawał jej spokoju. Albo raczej brak tego kogoś, nie dawał jej spokoju.
- Właściwie... to gdzie podziała się Ramona? Nie miała być przypadkiem z tobą?
- Dotrzymuje towarzystwa swemu księciu. – Kobieta usłyszała nuty sarkazmu, ostatnio dość powszechne w jej głosie.
- Księciu?
Najwyraźniej pannie Sunshine nie śpieszyło się z odpowiedzią, gdyż wyjęła suchy koc z torby, położyła go na wilgotnym, ściętym pniu drzewa, po czym na nim usiadła. Nałożyła swoim zwyczajem nogę na nogę i zaczęła:
- Dawno, dawno temu, Ramona napotkała na swej drodze księcia o wdzięcznym imieniu Janko. Zauroczyła się już wtedy, gdy po raz pierwszy zobaczyła go ciężko pracującego w polu. Uciekli razem ku ostatnim krańcom świata. Koniec.
- Rozumiem. Jednak wciąż nie wiem, gdzie podział się twój koń.
- Skąd wniosek, że w ogóle go miałam?
- A stąd, że twe pochodzenie nie pozwala ci nawet myśleć, o podróżowaniu na piechotę. To, co się stało z koniem?
- Ramona zabrała nocą, gdy uciekała z księciem.
- Przecież, skoro ty miałaś konia, to ona też.
- A sądzisz, że królewicz będzie biegł za swą księżniczką na piechotę?
- Przestało padać – zwróciła uwagę Mistrzyni, jednocześnie zmieniając temat na bezpieczniejszy.
- Komu w drogę, temu Sabat.
- To chyba nie tak brzmiało…
- A co mnie to obchodzi? – warknęła Beta ze skwaszoną deszczem miną, kiedy szamotała się ze swoją torbą.
- Odkąd cię wydalili z Hogwartu, stałaś się strasznie opryskliwa – rzuciła smutno Mistrzyni z wyrazem twarzy zbitego psidwaka.
- Nie. Przypominaj. Mi. Tej. Szkoły. – Syknęła. Po skończeniu z torbą i zanalizowaniu posępnej miny Mistrzyni, dodała:
- Mnie to nie rusza. Czasami trudno mi uwierzyć w te twoje sto osiemdziesiąt lat.
- A mi trudno uwierzyć, że trafiłaś do Hufflepuffu.
- Najwidoczniej tiara nie jest nieomylna.
- Tiara jest nieomylna, jedynie ludzie się zmieniają – powiedziała, wpatrując się w oczy Bety, która zmieszana odwróciła wzrok.
- To komu w drogę? – spytała radośnie Mistrzyni i, nie czekając na odpowiedź dziewczyny, ruszyła przed siebie.

***

Kilka milionów źdźbeł trawy, grobowego milczenia i potężnych ziewnięć autora później, Mistrzyni postanowiła wreszcie się odezwać, bo oczywistym było, że towarzysz podróży idący za nią, nie zamierza tego uczynić w najbliższych stuleciach.
- Myślę, że dotrzemy tam przed zachodem słońca. Spodziewałam się dłuższej wędrówki, ale najwidoczniej się pomyliłam – przerwała ciszę, przedzierając się rękami między gałęziami drzew.
Kolejne źdźbła trawy później i potężne ziewnięcia autora:
- Beto, czemu milczysz? To przez to, co wcześniej powiedziałam o tiarze?
Tym samym zbyt energicznie puściła gałąź, która przypadkiem dość mocno uderzyła w zidentyfikowany, idący z tyłu obiekt. Mistrzyni wiedziała, że nie jest na tyle głucha, by nie usłyszeć okrzyku bólu, więc lekko zaniepokoił ją brak reakcji ze strony wychowanki. Odwróciła się, a Beta siedziała (po turecku) na wciąż mokrej trawie. Miała podrapaną twarz, bardziej niż zwykle rozczochrane włosy i wyglądała na człowieka, któremu właśnie oznajmiono, iż koniec świata zawita następnego dnia, a nie Sabat.
- Merlinie, co…?
- Ramona się zbliża – wyjęczała w odpowiedzi.
W pobliżu coś grzmotnęło.
***

- Savil! Tak się cieszę, że cię widzę! Odkryłaś już, czemu śluz gumochłona traci swoje właściwości w rekacji pyłu chochlików z zielem…
- Ramona! Wybacz, ale nie słyszę! Jesteś za daleko!
W istocie Ramona była za daleko, a konkretnie jakieś sześćdziesiąt metrów dalej na oko autora, który jest krótkowidzem, więc pomyłki nie wyklucza.
- Chodź do nas! – Mistrzyni wydarła się w jej stronę, a fakt, że jest przygłucha, nie pozwolił jej jednoznacznie określić, czy osoba którą nawołuje, jest w stanie dosłyszeć ów słowa i czy ów słowa wystarczająco głośno wykrzyknęła. Reasumując, był to wielki ryk, przed którym przerażona Beta uciekła kilka metrów dalej, osłaniając jednocześnie uszy, nie będące wcale takimi delikatnymi po dzieciństwie z piątką innych bachorów. Jednak Ramonie wrzask nie przeszkadzał, gdyż był to właśnie jej główny sposób porozumiewania się i niestety, nie tylko na odległość. Ruszyła galopem w stronę Mistrzyni, trochę za szybko, lecz jak na nią przystało, czyli na wiele razy nagrodzonego jeźdźca, zatrzymała się centymetr przed swym celem. Z gracją, o jaką nikt kto ją zna, by nie podejrzewał, zsiadła z białego jak śnieg konia i rzuciła się z rozwartymi ramionami w stronę starszej kobiety. Wyciskały swe soki wzajemnie z kręgosłupów, a Beta wyglądająca zza nieco dalej położonego dębu, wyraźnie krzywiła się na taką formę powitania.
- Wiesz – kontynuowała temat Ramona – pytałam cię o to, gdyż mam pewną teorię odnośnie innego składnika tego samego eliksiru, który jak mniemam, może być powiązany w pewien sposób z pyłem chochlików, aczkolwiek nie zakładam, iż…
- Pfff!
- Co to było? – zdziwiona puściła Mistrzynię, której chrupnęły kości. Ramona rozglądała się dokoła, poszukując źródła powyższego dźwięku. Zatrzymała wzrok na potężnym dębie i wystającej zza niego czupryny, która ewidentnie chciała się ukryć, lecz jej objętość wyraźnie na to nie pozwalała.
- Beta?!
- Tryton na uchodźstwie – ironizowała właścicielka czupryny.
- Jest pewne podobieństwo. Co tu robisz?
- Rozumiem, iż mózg mógł ci napęcznięć od tych ,,cudownych’’ i ,,wielkich’’ studiów we ,,wspaniałej’’ szkole, dlatego boję się odpowiedzieć na to pytanie w trosce o twoje zdrowie.
- No wiesz! Jak możesz?
- A jak ty mogłaś zostawić mnie na jakiejś wsi?! Bez grosza przy różdżce?!
- Przecież miałaś pieniądze…
- Oczywiście, że miałam! Ukryte pod siodłem konia, którego twoja miłość nie omieszkała sobie przywłaszczyć!
- Trzeba było nie zostawiać pieniędzy pod siodłem. Powinnaś mieć je zawsze przy sobie.
- A co sobie, na Morganę, myślałaś, zostawiając mnie samą w wiosce?! – spiorunowała ją wzrokiem, mimo niemożności wykorzystania wyładowania elektrycznego przez poprawę pogody.
- Jesteś już duża i…
- I mam zakaz używania magii!
- Taki tam szczegół. – Machnęła ręką.
Jako że Mistrzyni dostrzegła charakterystyczny, morderczy błysk w oku Bety, postanowiła wkroczyć do akcji i połączyć dwa wzburzone światy, zanim jeden z nich roztrzaska na kawałki drugi.
- Właściwie, Ramono, gdzie jest Jenko?
- Janko. Nie jestem pewna – Beta prychnęła - ale wydaje mi się, że zgubiłam go na skrzyżowaniu dróg przy Białej Sośnie. Chociaż – znowu machnęła ręką – on najwidoczniej wcale nie był taki cudowny. Ja potrzebuję mężczyzny, który będzie ze mną parł do przodu przez życie, a nie zostawał w tyle i… Savil, dobrze się czujesz?


Ostatnio zmieniony przez Deletrix dnia Pon 19:57, 09 Mar 2009, w całości zmieniany 6 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
aaa4



Dołączył: 20 Sty 2018
Posty: 4
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 14:41, 13 Lut 2018    Temat postu:

-Pan? - Otto spojrzal na niego ze zdumieniem, lecz w nastepnej chwili twarz mu sie rozjasnila. - Alez oczywiscie, zupelnie o tym zapomnialem. Pan Heyter byl kaskaderem w moim filmie "Sierra". To byl film o alpinistach. Dublowal aktorow, ktorzy sie za bardzo bali albo byli zbyt cenni, by ryzykowac ich udzial w scenach wspinaczki. Jest naprawde znakomitym alpinista. No i co pan na to, panie Smith?

Nie zdazylem sie zastanowic, jak Smithy z tego wybrnie, gdyz odpowiedzial natychmiast:

-Takiej wielkosci ekspedycja wydaje mi sie w sam raz. Ciesze sie, ze bede mial do towarzystwa pana Heytera, choc nie wiem, czy i on sie cieszy. Pewnie cala droge bedzie mnie musial niesc.

-No, to zalatwione - powiedzial Otto. - Obu wam jestem ogromnie wdzieczny. Ale tylko, rzecz jasna, jesli pogoda sie poprawi. W ten sposob omowilismy juz chyba wszystko. - Usmiechnal sie do mnie. - Czy jako dokooptowany czlonek dyrekcji zgodzi sie pan ze mna?

-W zasadzie tak - odparlem. - Nie jestem tylko pewien, czy jutro rano wszyscy beda jeszcze w stanie wziac sie do zadan, ktore pan im wyznaczyl.

-O moj Boze! - jeknal Otto.

-Chyba nie myslal pan powaznie, ze wszyscy powinnismy udac sie do lozek, prawda? Dla pewnych osob noszacych sie z pewnymi zamiarami nie ma to jak godziny przed switaniem. Mowiac "pewne osoby" nie mam na mysli nikogo spoza tej sali, a przez "pewne zamiary" rozumiem usilowanie dokonania morderstwa.

-Prawde mowiac, rozwazalismy z kolegami ten problem - powiedzial Otto. - Czy proponuje pan postawic warte?

-To mogloby niektorym przedluzyc nieco zycie - odparlem. Przeszedlem kilka krokow, az znalazlem sie dokladnie posrodku sali. - Z tego miejsca mozna zajrzec w glab wszystkich pieciu korytarzy. Osoba stojaca w tym miejscu musialaby zauwazyc kazdego, kto probowalby wejsc lub wyjsc z ktoregokolwiek pokoju.

-Musialaby to byc jednak osoba o dosc niezwyklej budowie, prawda? - zauwazyl Conrad. - Z glowa na obrotowych zawias
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Deptak Strona Główna -> Fan Fiction Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
deox v1.2 // Theme created by Sopel & Download

Regulamin